Stała twardo na ziemi. Teraz ta pewność siebie ją jednak opuściła. Patrzyła to na matkę, to na ciernie i kulę. W jej błękitnych limach ponownie pojawił się ogłuszający strach.
~ Nie bój się. Pokonasz ją ~
Powtarzała sobie w myśli jakby to miało ją ochronić. Wszystko wokół niech kręciło się, a przynajmniej tak się jej zdawało. Jej łapy ugięły się pod nią już chyba po raz setny w tym śnie. Chciała już ujrzeć swoje ciepłe i przytulne legowisko. Zbyt duża ilość strach i marzeń uderzyła w nią. Z każdą chwilą wydawało jej się, że traci siłę i zaraz upadnie, by nigdy się już nie podnieść.
Gdy usłyszała jednak podejrzliwy głos widma jej nos zmarszczył się, a oczy zaczęły świdrować jej chudą, zdechłą wręcz posturę. Coś jest nie tak. Coś źle zrozumiała.
Podniosła łeb ku górze i przyjrzała się zwisającym z sufitu cierniom. Ciemne, paskudne, straszne. Całkiem jak jej matka, która ją nękała. A pośród tego widniała srebrzysta, jakby ukuta ze szlachetnego metalu kula.
- Już rozumiem... - powiedziała głucho. Nagle wszystko zaczęło się układać. Uśmiechnęła się złowrogo i przesunęła wzrokiem po mace. Wystarczyła chwila, by jej ciało zaczęło się deformować. Jej schowane wcześniej skrzydła urosły. Teraz ich rozpiętość sięgała prawie czterech metrów. Szyja wydłużyła się, a całe ciało pokryło się drobnymi, śnieżnobiałymi piórkami. Czerep jej zmienił się w ptasi łeb, zakończony ostrym i masywnym dziobem. W ułamku sekundy wyskoczyła do góry i wzbiła się w powierzę, łopocząc skrzydłami. Wystarczyły dwa uderzenia skrzydeł by znalazła się na wysokości cierni. Chwyciła jeden w dziób i wyrwała go mocnym pociągnięciem. Jeden za drugim, i następny. Ich długie, ostre macki przeszywały ze świstem powietrze, raniąc przy tym jej łeb. Czuła ból i krew, która zaczęła spływać jej po białych piórach. Bolało, bolało coraz bardziej, lecz wiedziała, że to jedyny sposób by przerwać cały ten koszmar.
Oczywiście nie spuszczała wzroku z kuli, która w tej chwili była dla niej najważniejsza. Musiała ją strzec niczym swoje dzieci.